Witam po dość długiej przerwie! Na szczęście sesja i okropny semestr zimowy są już za mną, więc będę mogła powrócić do mojego bloga.
Było już dużo o tym, co mnie denerwuje, zatem nareszcie nadszedł czas na to, co mnie zachwyca. A film, o którym chcę dziś opowiedzieć zachwycił mnie tak bardzo, że przez pierwsze trzy dni po obejrzeniu, nie potrafiłam choćby pomyśleć o czymkolwiek innym. Poza tym teoretycznie wciąż mamy zimę, więc jeszcze łapię się tematycznie.
Nie przedłużając zapraszam do zapoznania się z moją opinią na temat "Frozen" ("Kraina lodu")!
(Gwoli małej informacji, recenzja będzie podzielona na dwie części. W pierwszej będę usiłowała opowiedzieć jak najwięcej, zdradzając jak najmniej, a w drugiej, obfitującej w spoilery, podzielę się z Wami spostrzeżeniami, uwagami i wątpliwościami.)
„Frozen” jest
inspirowane baśnią Hansa Christiana Andersena „Królowa Śniegu”. I właśnie słowo
„inspiracja” jest tu kluczowe. To, co możemy odnaleźć na ten temat w Internecie
(„adaptacja”, „oparte na”) jest bardzo mylące. Fabuła jest zmieniona w stopniu tak
znaczącym, że staje się zupełnie oddzielną historią. I myślę, że była to bardzo
dobra decyzja. Bo przecież losy Kaya i Gerdy zostały opowiedziane już tak wiele razy, że zapewne każdy, doskonale je zna. Natomiast życie samej Królowej Śniegu, pozostawało dla nas zagadką. Jennifer Lee, Chris Buck, Shane Morris i pozostali twórcy przybliżyli
nam nareszcie ten temat. Pokazali nam, co ta postać mogła czuć, jaka być. Jak posiadanie tak ogromnej mocy, mogło na nią wpłynąć. Wzięli pod uwagę też fakt, że często złe uczynki mogą być wynikiem lęku.
Zanim
jeszcze film się rozpoczął, jeszcze przed pojawieniem się tytułu, już
wiedziałam, że będę zachwycona. I to nie dlatego, że wcześniej obejrzałam
pochlebną recenzję Douga i Roba Walkerów i nie dlatego, że bajka
została mi polecona przez kuzynkę. Stało się tak za sprawą tej piosenki.
„Vuelie”
wykonywana przez norweski chór Cantus jest niesamowita na tak wielu
poziomach. Po pierwsze, osobiście uwielbiam wręcz chóry, a jeśli do tego
śpiewają a capella – jestem w niebie. W dodatku wprowadza ona nas w klimat.
Nadaje atmosferę mistycyzmu, magii. Buduje napięcie tak, że już nie mogę się
doczekać, by zobaczyć, co się wydarzy. A zaraz po niej następuje kolejna
świetna piosenka.
„Frozen Heart”
wykonywana jest przez grupę mężczyzn wykuwających bloki lodu, również a capella. I tu od
razu powinnam ostrzec osoby, które za zbytnim śpiewaniem w filmach nie
przepadają. „Frozen” jest piosenkami przepełniony. Już na samym początku mamy cztery
występujące bardzo blisko siebie utwory. A kolejne pojawiają się tuż za nimi.
Dla mnie, fanki musicalów, jest to oczywiście rzecz na plus. Ale rozumiem, że
nie każdemu może się to spodobać.
Przejdźmy
teraz do samej akcji. Rozpoczyna się gdy główne bohaterki są jeszcze dziećmi (za stroną DisneyWiki Anna ma lat pięć a Elsa – osiem). Dowiadujemy się, że starsza z
sióstr ma magiczne moce, pozwalające jej na tworzenie śniegu i lodu.
Dziewczynki bawią się razem w, jak to nazywały, budowanie bałwana, lecz
następuje wypadek, w którym poszkodowana staje się Anna. Rodzice zabierają
córki do lasu, gdzie znajdują pomoc u pewnych tajemniczych stworzeń. Od tego
wydarzenia życie rodziny zmienia się całkowicie. Elsa bowiem musi nauczyć się
kontroli nad swymi mocami. Jej ojciec (król Arrendelle) postanowił, że do tego
czasu musi być odizolowana, by nie stanowić zagrożenia.
Mija trzynaście
lat. Elsa (Indina Mendez) ma przejąć koronę po swoim ojcu, a na dzień koronacji
bramy królestwa mają zostać na nowo otwarte. Dla Anny (Kristen Bell) jest to
ekscytująca okazja, by wreszcie poznać jakichś ludzi, a może nawet swoją
prawdziwą miłość. Starsza z sióstr jest z kolei przerażona. Wciąż nie uporała
się ze swoją mocą, którą teraz już uważa za przekleństwo. Obawia się, że jeśli
ludzie odkryją prawdę to uznają ją za potwora. Najbardziej jednak boi się, że
ponownie skrzywdzi swoją siostrę. Oczywiście nie byłoby tego filmu, gdyby wszystko
poszło zgodnie z planem. W pewnym momencie Elsa traci panowanie nad sobą, a jej
moc zostaje ujawniona. Kobieta ucieka do lasu przed przerażonymi i wściekłymi poddanymi
oraz zagranicznymi gośćmi. Anna zaś wyrusza za nią, by przekonać siostrę do
powrotu i przywrócenia lata.
„Frozen” nie tylko posiada bardzo dobrą fabułę i
prawdopodobnych psychologicznie bohaterów. Jest również mistrzostwem jeśli
chodzi o animację. Przypomina nieco „Zaplątanych”, zresztą nawet twarze Anny i
Roszpunki często są ze sobą porównywane.
Są
rzeczywiście bardzo do siebie podobne. Dla jednych jest to wada, dla innych
zaleta. Ja za to uważam, że w obecnie taki typ urody, jest zwyczajnie przez
wielu uważany za piękny. Wiadomo, że ogromne oczy, które posiadają
bohaterki są nienaturalne, ale jednocześnie, przynajmniej dla mnie, niezwykle urokliwe.
Nikt chyba nie będzie się też spierał, że sposób pokazania zimy
jest po prostu niesamowity. Płatki śniegu są doskonałe. Rzeczy, które Elsa
tworzy z lodu – genialne. Jeśli nie dla fabuły i nie dla piosenek, to choćby
dlatego warto obejrzeć ten film.
Jest w nim
jeszcze kilka elementów, które bardzo mi się spodobały. Chodzi tu o schematy,
które zostały ukazane zupełnie inaczej niż zwykle. Wygląda to tak, jakby Disney
wchodził w nową erę, a w ten sposób żegnał się z poprzednimi, kultowymi
produkcjami. Było to już obecne też w „Księżniczce i Żabie”, gdzie twórcy
zmodyfikowali swoje główne hasło: „Marzenia się spełniają, jeśli tego bardzo
pragniesz” na „Marzenia się spełniają, jeśli będziesz na to ciężko pracować”.
Powrócę jeszcze
na chwilę do muzyki. Owszem, piosenek jest całkiem sporo. Ale są naprawdę
świetne. Teksty napisane zostały przez Roberta Lopeza i Kristen Anderson-Lopez,
a muzykę skomponował Christophe Beck. Jeśli chodzi o teksty to wypowiem się
jedynie o ich oryginalnej postaci (nie
oglądałam jeszcze bajki z polskim dubbingiem, nie chcę robić tu porównania).
Jeśli chodzi o „Frozen heart” w tekście można doszukać się aluzji co do tego,
co będzie działo się w filmie. Jednocześnie brzmi jak taka ludowa pieśń, opisująca
starą legendę, czy mit. Bardzo ładnie wprowadza w klimat opowieści. Wydaje mi
się, że szczególnie wymowne są słowa: „beautifull, powerfull, dangerous, cold”
(piękna, potężna, niebezpieczna, zimna), które według mnie odnoszą się do najważniejszych
cech mocy Elsy.
Kolejna
piosenka „Do you want to build a snowman” opisuje okres odizolowania Elsy i jej
próby zapanowania nad mocą. Piosenka jest bardzo wzruszająca (nawet ja, prawie
się popłakałam przy niej), a przy tym w prostych słowach ukazuje emocje,
odczuwane przez bohaterki. Podobnie „For the first time in forever”, która
następuje zaraz po niej. Tu wyróżnia się przede wszystkim wielkie
podekscytowanie Anny, ale na jego tle odbija się widocznie, strach Elsy.
Następne
piosenki, również spełniają te funkcje, więc nawet jeśli jest ich dużo, to
raczej nie wydają się upchane na siłę. Myślę, że przynajmniej większość z nich
ciężko byłoby zastąpić zwykłym dialogiem.
Jeśli chodzi o
pozostałych bohaterów, to również byli wspaniali, a niektórzy nawet
zaskakujący. Irytował mnie nieco tylko diuk Weselton, który był mocno kreowany
na czarny charakter, a przez to nieco przerysowany. Poza nim, pałętający się w
tle dygnitarze, niemający własnego zdania, również wyglądali dla mnie mało
prawdopodobnie, ale nie widać ich często, i znaczącej roli do odegrania nie otrzymali,
więc nie są zbyt denerwujący.
Pomijając jednak piosenki, animację, czy denerwujące mnie postaci, musiałabym powiedzieć, że „Frozen” jest przede wszystkim o strachu. O tym jak się przejawia i jak wpływa na poszczególne osoby. O tym, że kierując się nim, możemy podjąć wiele złych decyzji. Ale też o tym, że jeśli jesteśmy wystarczająco silni, czy zmotywowani, możemy pokonać nasze lęki, szczególnie jeśli chcemy zrobić to dla dobra najbliższych.
Jeśli miałabym
podsumować „Frozen” jednym słowem, to chyba padłoby na „genialne”. Zdaje się,
że właśnie tak pomyślałam, po obejrzeniu filmu po raz pierwszy. Jak wspomniałam
już na samym początku, nie mogłam przestać o nim myśleć jeszcze przez kolejne
dni i oczywiście zaczęło pojawiać się w mojej głowie coraz więcej pytań i
wątpliwości, których część przedstawię w kolejnej, „spoilerowej” części
recenzji. Jednak mimo występowania tych nieścisłości, myślę, że określenie „genialne”
nadal do „Frozen” bardzo pasuje. Bo nie ma czegoś takiego jak film idealny,
nieposiadający wad. Tej produkcji jednak mało do ideału brakuje. Dlatego bez skrupułów mogę powiedzieć: polecam, polecam i jeszcze raz polecam. Jeśli jeszcze jest ktoś, kto tej bajki nie widział, niech czym prędzej naprawi swój błąd.
Jak już było kilkakrotnie wspomniane, nadszedł czas na część spoilerową. Mam nadzieję, że rzeczywiście w tym miejscu pozostały tylko osoby, które film już oglądały i po prostu są ciekawe moich spostrzeżeń, czy wątpliwości. Oczywiście nie zabronię nikomu zepsuć sobie obioru, jednak już po raz ostatni ostrzegam. Naprawdę warto sobie „Frozen” obejrzeć, nie znając dokładnie wydarzeń. Jest tam bowiem sporo niespodzianek.
Teraz, gdy już jest bezpiecznie przejdę do rzeczy.
Anna
Główna
bohaterka od samego początku mocno przypominała mi Roszpunkę z „Zaplątanych”. I
nie chodzi mi tu o wygląd. Obie spędziły swoje dzieciństwo odizolowane i musiały
same wymyślać sobie zajęcia do zapełnienia czasu. Przez to obie mają pewne
problemy w kontaktach z ludźmi, często najpierw działają, a dopiero później
myślą, zachowują się często nieostrożnie, obie też czasem starają się sprawiać
wrażenie poukładanych i poważnych. Ich niepowodzenia są przy tym wyjątkowo
urocze.
Różnią
się jednak znacznie, jeśli chodzi o ich motywacje. Roszpunka chce po prostu
choć na chwilę wyrwać się ze swojej wieży. Zobaczyć z bliska „latające światła”,
a potem wrócić do domu. Jest to swego rodzaju zachcianka, bunt nastolatki. Anna
z kolei decyduje się na opuszczenie domu, przez wzgląd na dobro swojej siostry
oraz mieszkańców Arendelle. Księżniczka wykorzystuje swój strach, w sposób
motywujący. Podczas drogi do North Mountain (góra na której swój lodowy zamek
zbudowała Elsa) Anna zrobiła wiele odważnych, ale też lekkomyślnych rzeczy. Nie
boi się sama wyruszyć za Elsą (w odświętnej, letniej sukience!), nie boi się
poprosić o pomoc nieznajomego, chce walczyć z wilkami, wdrapać się sama po
wysokiej skale (choć nigdy wcześniej tego nie robiła), zaczepia nawet śnieżnego
potwora. Ale przede wszystkim nie boi się swojej siostry. Anna nawet przez
moment nie widziała w niej zagrożenia. Liczyło się dla niej tylko to, że Elsa
jest przerażona i potrzebuje pomocy. I choć nie miała pojęcia, z czym ma do
czynienia, była przekonana, że potrafi tej pomocy udzielić. Ironią losu jest
to, że rzeczywiście Anna miała to, co było potrzebne do poskromienia zimy –
miłość do swojej siostry. I możliwe jest, że gdyby nie zostały w dzieciństwie
rozdzielone, problem zostałby rozwiązany o wiele szybciej.
Jeśli
chodzi o postać Anny, to tylko dwie rzeczy nie dają mi spokoju. Pierwszą z nich
jest stosunek rodziców do niej. Jako to „zdrowe” dziecko, Anna jest w pewien
sposób zaniedbywana i pokrzywdzona. Musi siedzieć w zamknięciu, spędza cały
czas samotnie i nie ma pojęcia co dzieje się z jej siostrą. Po pierwsze, czy
ktoś nie powinien być odpowiedzialny za zapełnienie czasu księżniczce? Między
innymi nauką? Zamiast tułać się po zamku
Anna powinna uczyć się historii, zapoznawać z literaturą, może grać na jakimś
instrumencie, tańczyć. Powinna poznawać chociażby etykietę.
Po
drugie, Anna jest trzymana w niewiedzy, a ona jest w tej sprawie całkowicie
bierna. Jej ukochaną siostrę zamknięto na długie lata w pokoju, nie mogły już
razem spędzać czasu, nawet ze sobą nie rozmawiały, a Anna nie zrobiła
wszystkiego, żeby dowiedzieć się, co jest tego przyczyną. Szczególnie na samym
początku tej sytuacji, kiedy była małą dziewczynką(rozumiem, że w późniejszych latach mogła się do tego
przyzwyczaić, czy też uznać, że po prostu Elsa nie chce mieć z nią nic
wspólnego). Dzieci z natury są bardzo ciekawskie.
Widzimy oczywiście, że Anna zagląda przez dziurkę od klucza czy szparę pod
drzwiami, ale moim zdaniem to nie wystarcza. Dlaczego nie wypytywała swoich
rodziców do znudzenia? Kto z nas nie widział dziecka, które zadawało pytanie
tak długo, aż otrzymało odpowiedź? Myślę, że nawet jeśli nie usłyszałaby
prawdy, to poznałaby chociaż jakąś wersję wydarzeń, przez co nie czułaby się
aż tak zagubiona i zdradzona. A czy sami rodzice, między sobą, nie rozmawiali o
tej sytuacji? Nie zastanawiali się jaki jeszcze wymyślić sposób, żeby pomóc
Elsie? Czy w takim wypadku, Anna nie mogłaby, z łatwością, ich podsłuchać? Czy
kiedy patrzyła przez dziurkę od klucza, nie zauważyła, że cały pokój pokryty
jest lodem i śniegiem? Nie czuła bijącego stamtąd chłodu?
Nie
wiem, może nieco przesadzam. Może przeceniam dociekliwość dzieci. Ale sama mam
siostrę i nie wiem czy wytrzymałabym w niewiedzy tak długo jak Anna. Jeśli
przez trzynaście lat zdawałabym sobie sprawę, że coś nie tak dzieje się z moją
siostrą, ale nikt nie chciałby mi powiedzieć co, to chyba bym zwariowała. Nawet
nie jestem w stanie wyobrazić sobie na tyle wyraźnie takiej sytuacji, żeby móc
wymyślić różne scenariusze. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to któregoś dnia
bezceremonialne wyważenie drzwi od pokoju i domaganie się prawdy. Czy coś
takiego by zadziałało? Nie wiem. Ale wydaje mi się, że bierność byłaby ostatnią
rzeczą, na którą bym się zdecydowała w takiej sytuacji.
Można
też oczywiście założyć, że Anna była zbyt grzeczna i dobrze wychowana na
podsłuchiwanie, podglądanie, czy zamęczanie rodziców pytaniami. Tyle że, jej
zachowanie w dalszej części filmu, zupełnie na to nie wskazuje.
Przez
nią jest również ukazany wątek prawdziwej
miłości, który od jakiegoś czasu jest szeroko krytykowany w starszych
produkcjach Disneya. W „Królewnie Śnieżce”, „Śpiącej Królewnie” czy „Małej
Syrence” miłość pojawia się od
pierwszego spojrzenia, tańca, czy wspólnie wykonanego kawałka musicalowego.
Oczywiście większość osób brało poprawkę na to, że są to bajki, adaptacje
baśni, które też często kończyły się znanym zdaniem: i żyli długo i
szczęśliwie. Jednak coraz częściej zaczęły pojawiać się głosy, że bajki powinny
nieco bardziej ukazywać rzeczywistość. Skarżono się, że tworzą one złe
wyobrażenie o miłości. We „Frozen”
Disney odpowiedział na te zarzuty.
Anna
bardzo szybko zakochała się w księciu Hansie i wierzyła, że to prawdziwa
miłość. Ale czyż nie tak właśnie działają wszystkie pierwsze, nastoletnie
miłości? Nawet jeśli rodzice usiłują wytłumaczyć córkom, że będą miały jeszcze
wielu chłopaków, to one i tak będą się upierały, że ten jeden związek, będzie
trwał wiecznie! Oczywiście są wyjątki. Jest pewnie nawet sporo par, które
poznały się w wieku lat kilkunastu i były już tylko ze sobą. Miło jednak, że
Disney pokazał również inną, pewnie częstszą, wersję wydarzeń. Przez chwilę
można było obawiać się, że wszystko zepsują, kiedy dawali nam do zrozumienia,
że to Kristoff swoim pocałunkiem odczaruje Annę. Na szczęście tak się nie stało
i dowiedzieliśmy się, że prawdziwa miłość może istnieć, na przykład między siostrami.
Zdecydowanie
na plus było również to, że sytuacja między Anną a Kristoffem, nie została do
końca wyjaśniona. Owszem przyznają, że coś do siebie czują, ale nie widać, żeby
zaraz mieli stanąć na ślubnym kobiercu. To pozostaje już dla naszej wyobraźni.
Kristoff
Ten
bohater jest moim idolem. Uwielbiam sposób, w jaki rozmawia ze Svenem, jak
usiłuje uświadomić Annę, że ślub z kimś kogo się zna jeden dzień jest
nierozsądne, jak bardzo związany jest z trollami. Miałam z nim tylko jeden problem. Kiedy
widzimy go w pierwszej scenie podczas wydobywania lodu (piosenka „Frozen Heart”),
pierwszym co mi przyszło do głowy, było: o
jak słodko, chłopiec pracuje sobie razem z ojcem czy wujkiem! Może to tylko
ja, ale naprawdę tak właśnie pomyślałam. W życiu mi nie przyszło do głowy, że
ten chłopak jest sierotą. Dlatego kiedy trollica Bulda ni z tego, ni z owego
mówi do niego i Svena „przygarnę was”, byłam dosyć mocno zdziwiona. Myślałam
tylko: a co z jego rodzicami?! Kiedy
później Kristoff sam wyjaśnił, że trolle są jego jedyną rodziną, nie mogłam
zapomnieć o tej pierwszej scenie. No bo, kurde, czy ci wszyscy mężczyźni
wydobywający lód, nie zauważyli, że plącze im się pod nogami jakiś dzieciak?
Przecież to niebezpieczne zajęcie. Rozwiązanie podsunęła mi dopiero ostatnio moja
mama. Jeśli Kristoff był sierotą, to musiał jakoś żyć, utrzymać się. Zaczął
więc już w dzieciństwie pracę. W dawnych czasach przecież nie było zasad bhp,
ani tym bardziej Praw Dziecka. Możliwe, że rzeczywiście tak właśnie było.
Hans
Książę
Hans był postacią, która najbardziej mnie zaskoczyła. Może nie jestem zbyt
domyślną osobą (moja siostra od razu zaczęła podejrzewać jakiś przekręt) ale,
na serio, nie zorientowałam się, że to właśnie on będzie TYM ZŁYM. Cały czas
tylko myślałam: oczywiście, że Anna
zakocha się w Kristoffie, ale co wtedy będzie z Hansem?! Jak ona mu powie, że
nie może z nim być??? A tu nagle on wyskakuje z tym, że potrzebował się
wżenić w tron!
Z
jednej strony jego zachowanie jest sensowne. Facet w końcu ma dwunastu braci! U
siebie raczej nie miał szans na godną księcia przyszłość. Ale ja naprawdę
wierzyłam, że on się w Annie zakochał. I tak dbał o królestwo w trakcie
nieobecności sióstr... Jak dla mnie cały ten wątek z nim jako czarnym
charakterem jest nie do końca potrzebny. Myślę, że film tylko o tym jak Elsa
zmaga się ze swoją mocą i o relacji sióstr byłby wyjątkowy i świetny.
Oczywiście gdyby nie było zagrożenia życia Elsy, to wtedy Anna nie mogłaby jej
obronić i uratować też siebie. Ale przecież, zamiast Hansa można było wstawić
tam chociażby diuka Weselton, czy któregoś z jego ludzi (tak jak podczas obławy
na lodowy zamek Elsy). Dla mnie po prostu zły Hans był trochę za bardzo
wymuszony, choć prawdopodobny.
Elsa
Jest
to postać, która poruszyła mnie od samego początku. Widać po niej jak bardzo przejmuje
się ona losem innych, a nie swoim. Każda decyzja podjęta przez Elsę miała na
celu ochronę Anny. To dla niej żyła w izolacji, to dla niej uciekła z
Arendelle. Każda jej myśl była skierowana na to, by nie skrzywdzić po raz
kolejny siostry. Najbardziej jednak odbija się na niej strach przed swoją
własną mocą, której nie rozumie i nie potrafi kontrolować. Jedyne uczucia,
które obserwujemy, to panika, poczucie bezsilności, przegranej (oczywiście do
czasu ulgi, którą można zauważyć w piosence „Let it go”). Przez to strach
powiększał się coraz bardziej, przez co stawał się coraz trudniejszy do
pokonania.
Na
samym początku filmu, Elsa wydaje się całkiem nieźle kontrolować swą moc. Nie
zamraża wszystkiego na swej drodze, nie spada koło niej znienacka śnieg.
Wszystko zmienia się, gdy Anna zostaje ugodzona przypadkiem w głowę. Od tego
momentu Elsa żyje w ciągłym strachu o życie siostry. Wtedy też po raz pierwszy
w filmie dziewczynka zamraża całą salę wbrew swojej woli, a potem znaczy lodem
całą drogę od zamku do siedziby trolli. Tam otrzymuje od Pabbie’ego
przepowiednię i ostrzeżenie, że strach będzie jej przeciwnikiem. To jednak skutkuje tylko i wyłącznie tym, że
dziewczynka przez kolejne lata, nie będzie mogła zaznać spokoju. Jej uczucia
będą po prostu zbyt silne, żeby opanować przerażenie i przemienić je w siłę.
Szczególnie, że nie otrzymała żadnych wskazówek, co do tego, jak tę moc
opanować.
Następnie
widzimy, jak zostaje wykonany plan króla. Wrota zostają zamknięte, Elsa
odseparowana, Anna pozostawiona samej sobie. Tu denerwują mnie dwie rzeczy. Rodzice
oczywiście usiłują pomóc Elsie, ojciec wpada na pomysł z rękawiczkami, wiedzą,
że dziewczyna musi się uspokoić. Sami tego nie rozumieją więc też ich pomoc nie
może być aż tak efektywna. Jednak przez dziesięć lat nie pomyśleli, żeby spróbować
jakiejś innej metody. Czy nie pomyśleli, że coś jednak robią nie tak? Nie wiem
czy zabranie córki na jakieś mroźne pustkowie, gdzie mogłaby spokojnie poznać
swoją moc, nie obawiając się zranienia kogokolwiek byłoby pierwszą rzeczą, która
przyszłaby mi do głowy w takiej sytuacji, ale wydaje mi się, że ktoś w końcu powinien
na to wpaść. Bo przecież tak właśnie, nie tylko Elsa, ale i postaci z
przeróżnych innych filmów czy bajek, uczą się panować nad mocą. Poprzez
sprawdzanie, co potrafią. Najpierw robią to niezdarnie, wiele rzeczy
przypadkowo, czy instynktownie. Z czasem, gdy poznają swoje możliwości uczą się
stopniowo panować nad nimi.
I tak właśnie
staje się, gdy Elsa ucieka z Arendelle. Jest na pustkowiu, jej strach zaczyna
się zmniejszać. Dziewczyna rozluźnia się i wtedy powoli zaczyna poskramiać tę „burzę
wewnątrz niej”. Nagle okazuje się, że jest w stanie w kilka minut stworzyć
sobie z lodu zamek! To naprawdę imponujące. Oczywiście wszystko zmienia się,
gdy Anna uświadamia ją o sytuacji w Arendelle. Wtedy znów panika przejmuje
kontrolę, co kończy się zamrożeniem serca młodszej siostry.
Oczywiście,
tak jak już powtórzyłam kilkakrotnie, gdyby bohaterowi zrobili cokolwiek
inaczej, zwyczajnie nie byłoby filmu. Dlatego wyjaśnić to mogę albo głupotą
bohaterów, albo istnieniem Imperatywu Narracyjnego. Obie opcje są dosyć
niekorzystne. Bo o ile podczas jednej piosenki nie odczuwa się dziesięciu lat
jako długi okres, to jednak trzeba zdawać sobie sprawę, że tyle czasu właśnie
minęło. A jednak cała rodzina królewska zdawała się stać w miejscu.
Jakby tylko, po zamknięciu Elsy, siedzieli sobie i czekali aż wszystko samo się
rozwiąże. I choć przyznanie, że postaci, w jednej z ulubionych bajek są po
prostu głupie, nie jest przyjemne, to ja jednak wciąż wolę tę opcję. Bo
wyklucza użycie przez Disneya, jakże wygodnego imperatywu, gdzie to potrzeby fabuły kierują losami bohaterów.
W
filmie nie podobała mi się jeszcze tylko jedna rzecz. Mianowicie to, że Elsa
tak „szybko” zrozumiała jak powstrzymać swoją zimę. Gdy tylko przyszło jej do
głowy, że „miłość roztopi lód” od razu wiedziała, jak tę wiedzę wykorzystać. To
oczywiście było konieczne, jednak stawia samą Elsę, w dość złym świetle. Bo
skoro opanowanie mocy było tak proste, czemu zajęło jej tyle lat? Skoro
wiedziała od trolla, że strach będzie jej przeciwnikiem, powinna szybciej
domyślić się, że wszelkie emocje, które można strachowi przeciwstawić, powinny
być jej sprzymierzeńcami. I tak, wiem, że ona po prostu tak bardzo się bała, że
zrobi komuś krzywdę, że nie potrafiła jasno o tym myśleć. Stąd moja teoria, że
dopiero ulga i radość z uratowania Anny, pozwoliły na wyrwanie Elsy z tego cyklu
samonapędzającego się strachu. Dzięki temu, mogła spokojnie zastanowić się nad
całą sytuacją. A może wpadła na to tylko dzięki temu, że zobaczyła jak miłość
Anny roztapia jej magiczny lód? To by wiele wyjaśniało. Tak czy siak chyba
byłabym bardziej usatysfakcjonowana, gdyby pomyślała o tym nieco wcześniej, a
potem usiłowała nauczyć się tego nowego sposobu. Ale wtedy cały film musiałby
wyglądać inaczej i punkt kulminacyjny nie byłby tak przejmujący.
Podsumowując
to wszystko, nadal uważam, że „Frozen” to z jeden z najlepszych filmów Disneya.
Owszem, ma swoje wady, cała fabuła jest oparta na elementach, które budzą moje
wątpliwości, ale mimo wszystko wciąż jestem nim zauroczona. Po prostu wszystkie
zalety sprawiają, że nieścisłości mi nie przeszkadzają. Owszem, zauważyłam je,
zastanawiam się nad nimi i przedstawiłam Wam, ale nie powodują mojego gniewu, jak w
przypadku innych produkcji, w których nie widzę nic oprócz nich. Obejrzałam ten
film już trzy razy, a jeszcze przyjdzie czas na wersję z dubbingiem. I myślę,
że wśród Was, również są osoby, które zobaczą „Frozen” jeszcze nieraz.